„Frey, proszę Cię
zjedz coś”
„Spójrz na mnie”
„Frey, porozmawiaj ze
mną”
„Martwię się o
ciebie”
„Frey, proszę!”
„Zabiorę Cię do domu.
Ziemia nie jest bezpieczna”
„Kocham Cię”
„Frey, musisz przestać.
To zaczyna wymykać się spod kontroli”
„Znajdziemy tego kto to
zrobił”
Mój wzrok nieśpiesznie
powędrował w stronę okna. Co chwilę przez pokój przechodziły
nowe osoby, starając się na mnie wpłynąć. Przestałam na nie
zwracać uwagę. Deszcz za oknem działał na mnie kojąco. Gdzieś w
głębi wiedziałam, że to co robię jest złe, że powinnam
przestać. Jednak nie panowałam już nad tym.
Od śmierci Natalie mięło
kilka, naprawdę długich dni a deszcz wciąż padał. Co rusz niebo
przecinała także błyskawica, ale to była sprawka Thora, którego
wykańczała bezczynność. Spojrzałam na swoje dłonie, które
ściskały wełniany szal, który robiła dla mnie Natalie. Nawet tak
drobny ruch zadał mi ból.
Odkąd wbiegłam do
pokoju, po tym jak Thor wytłumaczył reszcie co oznacza napis na
ścianie, nie ruszyłam się nawet o centymetr. Siedziałam bez
ruchu, na łóżku, z zaciśniętymi na szalu dłońmi i wzrokiem
utkwionym w pustkę. Nie spałam, nie jadłam, nie robiłam nic.
Zaczynałam żałować, że moje moce powróciły. Jako człowiek,
zapewne straciłabym już przytomność a to równałoby się chociaż
chwili odpoczynku od bólu. A jednak on był i rósł jedynie na
sile.
Nie widziałam jeszcze
Geralda i nie chciałam go widzieć. Nie potrafiłabym spojrzeć mu w
oczy. Bransolety na moim dłoniach świeciły słabym
czerwono-różowym blaskiem.. Nie wiedziałam co to oznacza i czemu
tak się dzieję, ale nie przejmowałam się tym. Gdy Thor to ujrzał,
starał się je dotknąć by dowiedzieć się co się z nimi dzieje,
te zaś poraziły go. Uznał, że to przez mój nastrój, ale ja
wiedziałam że to coś więcej.
Czułam w sobie gniew i
moc jakiej nie czułam nigdy wcześniej. Moje żył płonęły,
zadając mi przyjemny ból. Zareagowałam dopiero, gdy usłyszałam
głos Christine, która nie wiedząc kiedy pojawiła się w pokoju.
Była ostatnią osobą jaką chciałam w tej chwili widzieć.
- Znaleźliśmy nóż,
którym... od którego zginęła Natalie. - Utkwiłam wzrok w coraz
bardziej nagrzanych bransoletach, które świeciły jeszcze jaśniej.
- Znajdziemy tego, kto to zrobił. - Nie wytrzymałam, prychnęłam
wstając z łóżka. Moje nogi zachwiały się, zdrętwiałe od
ciągłego siedzenia. Usłyszałam jęk zdziwienia z ust blondynki,
gdy wybiegłam z pokoju. Znajdą winnego? Ja byłam winna.
Jedyne co słyszałam
schodząc na dół to głos Natalie, gdy robiła mi śniadanie, jej
śmiech, gdy wieczorami we trójkę graliśmy w Scrabble, jej porady
i zawsze podtrzymujące mnie na duchu słowa. „Zawsze ufaj
wpierw swojemu sercu” - zakryłam z furią uszy, chcąc odgonić
wszelkie związane z nią myśli. Niech to wszystko się już
skończy!
Nie panując już nad
swoim ciałem ani czynami, nie spostrzegłam nawet kiedy wybiegłam
na zewnątrz. Dopiero słysząc za sobą głos Theo zatrzymałam się.
- Frey! - Odwróciłam
się gwałtownie i nie zważając na gapiów stojących w drzwiach,
podbiegłam do bruneta, wpijając swoje usta w jego. Pocałunek był
krótki i brutalny, ale dla mnie trwał wieczność. Potrzebowałam
tej odrobiny bliskości, na którą nie zasługiwałam.
- Tylko tobie ufam i
potrzebuję byś i tym mi teraz zaufał. Wiem, że jestem winna
śmierci Natalie, i że obawiacie się jak to może na mnie wpłynąć,
ale w tej chwili potrzebuję byś pozwolił mi iść. Muszę to sama
rozwiązać. - Theo pokiwał delikatnie głową na znak zgody. Jego
ramiona nieoczekiwanie objęły mnie w szczelnym ale delikatnym
uścisku.
- Uważaj na siebie. -
wyszeptał wprost w moje włosy, ciężko oddychając. Czując jak
moja pewność siebie zaczyna topnieć, odsunęłam się od niego i
spoglądając ostatni raz w te pełne ciepła czekoladowe oczy,
ruszyłam przed siebie.
Całą drogę pokonałam
pieszo, raz biegnąc a raz idąc. Dopóki nie ujrzałam przed sobą
dobrze mi znanego motelu, sama do końca nie byłam pewna gdzie
zmierzam. Co chciałam wskórać przychodząc tu. Wiadome było, że
Erica tu nie ma. Jego mieszkanie też było puste.
- Czego szukasz, Frey? -
Zapytałam sama siebie, mając cichą nadzieję, że ktoś mi
odpowie. Zamiast tego jedynie ruszyłam do przodu, opierając się o
klamkę. Moje serce uderzało nierównomiernie, a plecy co rusz
oblewał zimny pot. Wiedziałam, że nie jest to jedynie spowodowane
ostatnimi zdarzeniami, ani wizją możliwości spotkania się z
Erickiem. Zaszły we mnie jakieś zmiany, których nie rozumiałam, i
które mnie przerażały. Bransolety nie przestawały lśnić coraz
wyraźniejszą purpurą a uczucie gorąca w żyłach wzrastało na
sile.
Nacisnęłam z całej
siły klamkę, czując jak metal pod mymi palcami wygina się.
Jęknęłam, wchodząc do środka. Pokój był w takim samym stanie w
jakim go zostawiłyśmy z Christine.
Wiedziałam jednak, że
nie zrobiłam wtedy wszystkiego co w mojej mocy by odnaleźć jakieś
ukryte wskazówki. Erick był czarodziejem, i to bardzo potężnym.
Byłam głupia i nie uważna przeszukując to pomieszczenie jedynie w
ludzki sposób. A może podświadomie nie ufałam Christine przez
sprawę z Theo i nie chciałam by cokolwiek znalazła?
Wzięłam kilka głębszych
oddechów, stając pośrodku pokoju i zamknęłam powoli oczy.
Skupiłam się na wypełniającej me ciało mocy i powoli uniosłam
powieki, patrząc na miejsce, w którym się znajdowałam w
całkowicie inny sposób.
- Co ukrywasz Ericku? -
Wyszeptałam rozglądając się powoli po pomieszczeniu. Mój wzrok
spoczął na dziwnym iskrzeniu w kącie. Podeszłam tam powoli i
uniosłam ku górze mój dawny pas, który bądź co bądź był
prezentem od Ericka. Opanowałam drżenie ręki i zaciskając mocniej
na nim palce, uniosłam bliżej twarzy.
Asgard
Pałac Folkwang
Czasy wcześniejsze
- Frey! Frey! - Męski
głos, echem roznosił się po marmurowych ścianach pałacu. Jego
mocne kroki zdawały się rozbijać kamień, po którym stąpał. -
Gdzieś się ukryła, o pani? - W jego głosie nie można było wyczuć
gniewu, czy ten zniecierpliwienia a jedynie rozbawienie. Gdzieś w
oddali echem rozniósł się dziewczęcy śmiech, który niczym
najpiękniejsza w dziewięciu królestwach symfonia, otulił uszy
chłopaka. Przyśpieszył on kroku, wręcz biegnąc pomiędzy białymi
sklepieniami.
Gdy wbiegał w kolejny korytarz, ujrzał kątem oka
miodowy lok, który swoją piękną złotą barwą zniknął za rogiem. Roześmiany i zafascynowany swoją towarzyszką, podążył
jej krokiem.
- Tutaj Ericku! - Jej
delikatny niczym elfi śpiew głos, dobiegł do jego uszu w tym samym
momencie gdy i ją ujrzał. Oboje roześmiani zbliżyli się do
stojącej pośrodku olbrzymiego pomieszczenia fontanny.
Dziewczyna figlarnie
zdjęła z głowy bogato zdobiony diadem, pozwalając rudym lokom
opaść na ramiona. Nadal się śmiejąc podwinęła długą suknie i
siadając na krawędzi fontanny opuściła zmęczone stopy do wody.
Nie czekając ani chwili dłużej chłopak poczynił to samo,
siadając zaraz obok swojej towarzyszki. Nie mógł oderwać od niej
wzroku. Była taka piękna gdy się śmiała.
Jej zielone niczym trawy
Idawall oczy, błyszczały bardziej niż jakikolwiek znany mu klejnot
a czerwone niczym sama krew usta, tak pełne i dorodne niczym maliny,
kusiły go na każdym kroku, prosząc się by ukraść pocałunek.
Jej włosy niczym lejący się miód w odcieniach zachodzącego
słońca z przeplatającymi się złotymi barwami, roznosiły za sobą
cudowny zapach, którym tylko ona sama mogła pachnieć. Zaciągnął
się tym bogactwem, nie mogąc pominąć jej nieskazitelnej skóry. W
swoim młodym życiu widział niejedno dziecko i żadne z nich nie
posiadało skóry tak czystej i tak miękkiej jak jej. Czy brzmiał
jak ktoś zakochany? Na pewno. Bowiem kochał tą dziewczynę cała
swoją duszą i całym sercem. A świadomość, że nie może być
jego dodawała jedynie oliwy do ognia.
- Jesteś dzisiaj
niebywale milczący, mój drogi. - Frey przysunęła się jeszcze
bliżej chłopaka i by zwrócić na siebie jego uwagę musnęła
delikatnie jego policzek ustami. Nie wiedziała, że to właśnie ona
jedyna zaprząta mu myśli.
Pobudzony tą odrobiną
czułości, dziękował Starym Bogom za to iż jego nogi znajdują
się w zimnej wodzie. Uśmiechnął się do niej, nie mogąc nadal
pojąć jak ktoś taki jak ona: księżniczka i bogini, mogła
spojrzeć na kogoś takiego jak on: wyrzutka i imigranta.
- Mam coś dla Ciebie,
pani mego serca. - Wyciągnął w jej stronę zaciśniętą pięść
i powoli, podsycając jej ciekawość rozchylił palce.
- Nic tu nie ma. -
Rudowłosa wydęła usta w niezadowoleniu, patrząc na niego z
wyrzutem. Miała rację, dłoń chłopaka była pusta. Ten jednak
zaśmiał się jedynie, nie opuszczając ręki.
- To magia, księżniczko.
Wystarczy jedno twoje dmuchnięcie a będziesz wstanie ujrzeć
wszystko to co ukryte. - Podekscytowana, zbliżyła się ku dłoni
chłopaka, i z zamkniętymi oczami najdelikatniej jak umiała,
wypuściła powoli powietrze z ust. Gdy ponownie otworzyła oczy,
ujrzała przed nimi kamyk. Przezroczysty, w kształcie kuli, kamyk
mieniący się barwami Bifrostu, spoczywał na dłoni Ericka.
- Jak żeś to uczynił?
- Zapytała biorąc delikatnie w palce prezent.
- Czary. Niech to będzie
nasza sztuczka. Coś co na zawsze będzie nas łączyć.
Little Falls
Czasy współczesne
Przymknęłam powoli
powieki i tak jak za dawnych czasów, powoli wypuszczając z ust
powietrze, dmuchnęłam w stronę pasa. Tak jak się spodziewałam po
otworzeniu oczu, przed nimi ukazał się wciśnięty za jeden
z rzemyków list. Wyciągnęłam go powoli i siadając na łóżku,
obróciłam szukając siły by móc go przeczytać.
Przeklęłam siebie w
myślach za tchórzostwo i otworzyłam go. Przypatrywałam się
koślawym runom, które jednoznacznie wskazywały na to, że to Erick
był autorem tego listu. Przyjacielem był złotym, ale charakter
pisma od zawsze miał okropny.
Ponownie zgromiłam się
w myślach za przyjazne myśli o nim i zaczęłam czytać.
Droga Frey,
nie wiem od czego mogę
zacząć. Tak wiele się ostatnimi czasy wydarzyło, zbyt wiele.
Piszę ten list w
pośpiechu, także wybacz jego chaotyczność i nieczytelność. Nie
wiem ile czasu mi jeszcze zostało, ale chcę byś o wszystkim
wiedziała. Byś wreszcie dowiedziała się kto tak naprawdę za tym
stoi i dlaczego uczyniłem to co uczyniłem.
Od początku chciałem
jedynie byśmy byli na zawsze razem. Musisz mi uwierzyć na wszystkie
świętości, że nie planowałem tego co nastąpiło. Jedynym moim
zawinieniem jej miłość, którą darzę Cię bez pamiętnie, i
którą będę Cię darzył do końca swych dni.
Wszystko zaczęło
się, gdy Odyn zagroził moim wygnaniem a Ty - chcąc mnie chronić,
odsunęłaś się ode mnie. Zrozumiałem wtedy, że będąc w
Asgardzie nigdy nie będziemy szczęśliwi i właśnie wtedy nadeszło
rozwiązanie.
Ona przyszła do mnie
we śnie. Nie wiem skąd o nas wiedziała, ale zaproponowała
rozwiązanie w tamtym momencie jedynie możliwe i tak piękne, że aż
nieprawdopodobne.
Jedyne co miałem
uczynić to sprawić by ojciec wygnał cię z Asgardu. Zadanie było
trudne, a wręcz można by założyć, że nie możliwe. Każdy
wiedział iż jesteś jego największym ze skarbów i przenigdy nie
wypuścił by Cię z bezpiecznej klatki. Jednak nagrodą za to miało
być nasze pojednanie i to było tego warte. Po wypełnieniu swoich
punktów umowy, miała pomóc mi dostać się na Ziemie, inną drogą
niż most – co było dla mnie jedynym rozwiązaniem.
W ramach zapłaty
miałem jej dostarczyć Twój naszyjnik – ten o którym istnieniu
nawet nie wiedziałem. Wtedy to też, wypełniłem pierwszy punkt
diabelskiego paktu i sprowadziłem ogień. Przeklęty przez czeluście
ogień, który sprawił iż ulubienica Starych Bogów i całego
Asgardu została skazana na wygnanie.
Wybacz mi.
I wtedy wszystko się
skomplikowało. Oczywiście dotrzymała swej obietnicy i sprowadziła
mnie na Ziemie, ale na pewno nie po to byśmy mogli być razem.
Zaczęłam dostrzegać luki w pamięci. Gdy wychodziłem by się z
tobą spotkać, nagle budziłem się w obcym miejscu z dala od
ciebie.
Wszystko przeszło miarę, gdy pewnego razu ocknąłem się w twojej sypialni, przy twoim
łóżku, i za nic nie pamiętałem jak się tam znalazłem. Później
było już tylko gorzej: pożar w twoje sypialni, zaatakowanie Cię.
Byłem więźniem w swoim własnym ciele ….i wtedy zrozumiałem.
Wiedziałem już z kim mam do czynienia...
Wzrokiem
chłonęłam jeden symbol po drugim, nie mogąc uwierzyć w to co
czytam. Jak to możliwe? Jak mogło mi to umknąć? Gdy mój wzrok
spoczął na ostatniej, najważniejszej z run, poczułam jak dłonie
bezwładnie opadają na me kolana a karta bezszelestnie opada na
ziemie. Już wiedziałam kto był temu winien. Kto dopuścił się
tych wszystkich okropności względem mnie i moich bliskich. Kto
wykorzystywał Ericka. Czując jak ogień wewnątrz mnie trawi moje
żyły, wstałam nie mogąc się doczekać aż to wszystko wreszcie
się skończy.
Jestem, jestem ^^ Cierpię na dalszy brak weny - niestety. Jednak udało mi się dokończyć ten oto rozdział. O godzinie 21:27 - we wtorek - gdy jutro muszę wstać o 5 rano, jak zwykle na uczelnie :D suuuper. Dlatego też rozdział sprawdziłam jedynie raz. Przepraszam za wszelkie możliwe błędy.